MAJORKA, DZIEŃ 1 – VALDEMOSSA, DEIA, SOLLER, SA CALOBRA

by Kamil | ONE STEP FORWARD

Majorka od zawsze kojarzyła mi się wyłącznie z prażącym słońcem, piaszczystymi plażami, krystalicznie czystą wodą i imprezami do białego rana. Pewnego razu natknąłem się jednak na ciekawy artykuł, który łamał uznane konwenanse.

Najbardziej w nim zafascynowały mnie góry rozciągające się na północno – zachodnim wybrzeżu Majorki – Serra de Tramuntana. Pomyśleliśmy, że trekking i spanie pod namiotem w takich okolicznościach przyrody, to będzie niezła przygoda i … jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy! Na plaże i spanie w hotelach też czas się znalazł! Zapraszam Was na relacje z naszego pobytu na Majorce dzień po dniu – na pierwszy ogień Valdemossa, Deia, Sa Calobra i Soller!


Trasa wycieczki

Nocleg w samochodzie i Port d’Andratx

Na Majorkę dolatujemy chwilę przed północą. Od razu kierujemy się do wypożyczalni aut i odbieramy swoją limuzynę. 5 – drzwiowa Corsa posłuży nam w pierwszą noc za 5 – gwiazdkowy hotel. Jako nocleg obraliśmy sobie ustronne miejsce znajdujące się gdzieś pomiędzy Palmą (stolicą Majorki), a Camp de Mar. Auto zaparkowaliśmy w niewielkiej zatoczce, rozłożyliśmy tylne siedzenia i zapadliśmy w krótki i przerywany sen. W pewnym momencie zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma to sensu i lepiej zacząć już coś zwiedzać.

Swoją przygodę zaczynamy bardzo wcześnie, bo już o 6 rano meldujemy się w Port d’ Andratx. To niewielka miejscowość, będąca portem rybackim, jak i popularnym ośrodkiem wypoczynkowym. Miasteczko jest wręcz usłane w bary, restauracje i przycumowane do brzegu łódki i jachty. W środę odbywa się tu targ, na którym kupić można przeróżne rzeczy.

Z racji wczesnych godzin porannych wszystko jest pozamykane, dlatego pozostaje nam spacer po promenadzie oraz podziwianie oświetlonych szczytów, położonych w masywie Serra de Tramuntana. Widzimy właścicieli restauracji krzątających się po swoich lokalach, dostawców rozpakowujących przywiezione towary i osoby sprzątające miejskie ulice. Oprócz nich jesteśmy totalnie sami. Obchodzimy miasteczko wąskimi uliczkami, przystajemy na chwilę przy placu (Plaça de l’Església), przy którym wznosi się kościół (Parish Nuestra Señora del Carmen) i wracamy do samochodu, aby ruszyć w dalszą drogę.

Valdemossa – miasto Fryderyka Chopina

Po 45 minutach jazdy samochodem z Port d’Andratx docieramy do przepięknego, malowniczo położonego miasteczka u podnóża gór Serra de TramuntanaValdemossy. To jedno z najbardziej klimatycznych miejsc, które mieliśmy okazję odwiedzić. Urokliwe zakątki, kamienne domy, mnogość kolorowych kwiatów i te czarujące panoramy! A na dodatek było tak wcześnie, że w miasteczku nie uświadczyliśmy turystów, dlatego mogliśmy bez pośpiechu chłonąć jego wspaniały klimat.

Swoje kroki skierowaliśmy od razu na polecany w przewodnikach punkt widokowy. Można podziwiać z niego praktycznie całą Valdemossę oraz najbliższą okolicę. Widoki są naprawdę fantastyczne! Wybijającym się z tłumu elementem panoramy jest klasztor kartuzów Real Cartuja de Jesus de Nazaret, którego historia sięga XIV wieku. Będzie o nim jeszcze mowa w dalszej części wpisu, ale … najpierw kawa i pożywne śniadanie!

Klasztor kartuzów i sama Valdemossa znana jest również z głośnego romansu, który miał miejsce w XIX wieku. Chodzi mianowicie o Fryderyka Chopina i francuską pisarkę George Sand. Para kochanków uciekła na Majorkę w poszukiwaniu ciszy i spokoju. Byli zmęczeni plotkami na ich temat, jednak przede wszystkim szukali miejsca, w którym mogli skupić się na tworzeniu. To właśnie za klasztornymi murami artysta skomponował jedno z najsłynniejszych preludiów (Preludia op.28), stanowiących istotny element jego twórczości. Obecnie w dwóch celach Real Cartuja de Jesus de Nazaret podziwiać można muzeum poświęcone Chopinowi, a dodatkowo znajduje się tu też sala koncertowa, w której w sierpniu odbywają się koncerty fortepianowe z jego muzyką.

UBEZPIECZ SWOJĄ PODRÓŻ

Wyjeżdżając zagranicę koniecznie pamiętajcie o ubezpieczeniu, ponieważ w razie nagłego zachorowania lub wypadku, jesteście w stanie uniknąć nieprzyjemnych sytuacji. Sami najczęściej korzystamy z bezpłatnego kalkulatora i za jego pomocą wybieramy najlepszą ofertę.  

Deia – miasto z pomarańczowego piaskowca

Do kolejnego malowniczego miasta jechaliśmy nie więcej niż 20 minut (około 10 km od Valdemossy). W planach do zwiedzania była uważana za jedną z najładniejszych wiosek na Majorce Deia. Po zaparkowaniu auta, pierwsze, co rzuciło nam się w oczy to cudowne, kamienne domy z wielkimi okiennicami oraz niepowtarzalny, średniowieczny klimat miasta, który dodawał temu miejscu uroku.  

Od razu zatopiliśmy się w labiryncie wąskich uliczek. Wędrówce towarzyszył nam szum przepływającego potoku, oliwne gaje i liczne drzewa cytrusowe, z których aż się prosiło coś zerwać. Miasto sprawiało wrażenie miejsca, w którym czas na chwilę się zatrzymał. Restauracje, hotele, jak i budynki użyteczności publicznej zachowane są w historycznym stylu. Ludzie tu mieszkający trudnią się na ogół rolnictwem (sady oliwne zostały założone jeszcze przez Maurów) oraz wytwarzaniem artystycznego rękodzieła (co krok spotkać można warsztaty rzemieślnicze).

Ważnym elementem miasta jest XVII-wieczny kościół Esglesia parroquial de Sant Joan Baptista, do którego wiedzie ścieżka z malunkami przedstawiającymi drogę krzyżową. Trasa prowadzi dość mocno pod górę, dlatego podejście może delikatnie zmęczyć. W pobliżu kościoła znajduje się kapliczka, cmentarz oraz świetny punkt widokowy na całą pobliską okolicę. Podziwiać możemy z niego znaczną część miasta, liczne sady oliwne oraz rozległe Morze Balearskie, stanowiące niewielki fragment Morza Śródziemnego.

Soller – miasto pomarańczy

Zanim zawitamy do naszej bazy noclegowej w Soller, decydujemy się na wizytę w oddalonym od niego o 15 minut jazdy autem Port de Sóller. Tutaj następuje nasz pierwszy piknik na plaży oraz pierwsze posmakowanie pomarańczy zerwanej prosto z drzewa. Smakowała wybornie! Miasteczko ogólnie sprawia wrażenie niewielkiego, typowo nastawionego pod turystów, choć ciekawostką jest, że stanowi jedyną, naturalnie ukształtowaną przystań na zachodnim wybrzeżu Majorki. Po ponad godzinnym wypoczynku postanawiamy zameldować się w końcu w Hostelu Nadal, w którym planujemy spędzić noc.

Jadąc w stronę Soller nie możemy nadziwić się wspaniałemu usytuowaniu tego małego i spokojnego miasteczka. Leży w bajecznie położonej dolinie Velle de los Naranjos (Dolina Pomarańczy), u stóp gór Serra de Tramuntana. Nazwa doliny nie jest tutaj przypadkowa – zewsząd otaczają nas drzewa pomarańczy i cytryn, które uwalniają charakterystyczny aromat po całej okolicy. Po drodze mijamy również jedną z największych atrakcji tego regionu – drewniany, klimatyczny tramwaj (Tranvía de Sóller), który kursuje co 30 minut na trasie Soller – Port de Soller (koszt przejazdu to 7 euro).

Największym osiągnięciem tego dnia było jednak dla nas znalezienie wolnego miejsca parkingowego. Jeśli o tym nie wspominałem, to na Majorkę przylecieliśmy w połowie kwietnia, czyli jeszcze poza sezonem. Nie chcę myśleć, co wyprawia się tutaj z parkowaniem w jego szczycie. Kilka razy objechaliśmy okolice centrum, zrobiliśmy trochę rundek, aż w końcu zaparkowaliśmy w miejscu oddalonym dobre 10 minut na piechotę od miejsca noclegowego. Zamiast tylko zostawić bagaże i wpaść w wir zwiedzania Soller, weszliśmy do pokoju hotelowego, położyliśmy się na łóżku i zasnęliśmy jak dzieci.

Sa Calobra – trochę adrenaliny

Z powodu nieplanowanej drzemki w środku dnia decydujemy się, że Soller pozwiedzamy sobie nocą, a teraz najwyższy czas na słynną drogę prowadzącą do Sa Calobri. Do pokonania mamy nieco ponad 35 km, które według Google Maps zająć ma nam około 1:10 h! Droga pełna jest serpentyn, ostrych zakrętów i wąskich przesmyków, przy których trzeba niesamowicie uważać mijając się z samochodami i autokarami jadącymi z naprzeciwka. Na pewno jest ona sporym wyzwaniem dla kierowców, ale przy zachowaniu odpowiedniej ostrożności i koncentracji, nie sprawia większych problemów. Poza tym dla widoków, jakie się mija na trasie można się trochę pomęczyć i zapomnieć o wszelkich niedogodnościach.

Po ponad godzinnej, górskiej przejażdżce zostawiamy auto na jedynym parkingu w okolicy zatoki. Następnie schodzimy około 700 m w dół promenadą, przy której znajduje się ciąg barów i restauracji. Od samego początku zachwycają nas stromo podcięte klify, pasmo gór Serra de Tramuntana oraz niesamowity, szafirowy kolor wody w zatoce. Wisienką na torcie miał być jednak wąwóz Torrent de Pareis, który rozciąga się na długości ponad 8 km!

Torrent de Pareiswąwóz pełną parą

Aby się do niego dostać musimy przejść przez wykuty w skale tunel.  Czołówka, czy inne źródło światła jest zbędne, ponieważ znajduje się w nim oświetlenie ułatwiające przejście. Uważać jednak trzeba na mocno wyślizgane i mokre płyty chodnikowe, które mam wrażenie niejeden upadek widziały. Po kilka minutach marszu naszym oczom ukazuje się imponujący widok na monumentalne ściany wąwozu.

Wędrówka dnem Torrent de Pareis zrobiła na nas przeogromne wrażenie i każdemu turyście odwiedzającemu Sa Calobrę polecam zajrzeć i tutaj. Dla bardziej wprawionych w boju górołazów istnieje opcja przejścia całego wąwozu – trasa z Lluc do Sa Calobra zajmuje około 6 h. Należy jednak pamiętać, że jest to trasa trudna i wymaga bardzo dobrej kondycji, porządnego trekkingowego obuwia i obycia z terenem górskim. Na sam koniec naszego pobytu tutaj przysiadamy na jednej z plaż i wpatrujemy się w spokojne, szafirowe morze, na którym co jakiś czas dostrzec możemy niewielkie jachty i łódki.

Soller na koniec dnia

Wracając późnym wieczorem do Soller myśleliśmy tylko o dwóch rzeczach – żeby dobrze zjeść i żeby jak najszybciej położyć się spać. Pierwszy dzień naszego pobytu na Majorce był niezwykle intensywny i zgodnie stwierdziliśmy, że w kolejne dni musimy trochę przystopować.

Obiadokolację jemy w jednej z knajpek zlokalizowanych w bliskiej odległości od zabytkowego kościoła św. Bartłomieja (Església de Sant Bartomeu). Ogólnie rzecz biorąc, w jego pobliżu, przy Plaça de la Constitució znajduje się spora liczba restauracji, barów, kawiarni i sklepików z pamiątkami, więc na pewno wybierzecie coś odpowiedniego dla siebie. W drodze powrotnej do Hostelu Nadal mijamy jeszcze budynek stacji kolejowej (L’Estacio del Ferrocarril) oraz budynek Museu de Sóller. Na dzisiaj koniec, jutro będzie trochę więcej gór, ponieważ idziemy na trekking!


Jeśli podoba Ci się, to co robię i chcesz wesprzeć moją działalność – postaw mi kawę mocy na szlaku! Ja odwdzięczę się kolejną relacją z wyjazdu, praktycznymi wskazówkami, poradą czy niezbędnymi informacjami, które pomogą Ci zaplanować urlop. Dziękuje!

Dodatkowo, każdy kto wesprze moją działalność otrzyma 45 dni darmowego dostępu do bogatej biblioteki audiobooków oferowanych przez BookBeat! 

MOŻESZ ZAJRZEĆ RÓWNIEŻ TUTAJ