Po kondycyjnym wycisku w postaci zwiedzania w jeden dzień Valdemossy, Dei, Port de Soller, Sa Calobri oraz Soller postanowiliśmy nie zwalniać tempa. W planach mieliśmy trekking po Serra de Tramuntana, w tym pozaszlakowe zdobycie Puig d’en Galileu. Najciekawiej jednak zapowiadała się noc. Namiot, który targaliśmy z Polski miał się w końcu przydać. Czy udało nam się go rozbić? Czy obyło się bez mandatu? Zapraszam do lektury!
Spis treści
Pierwsze zetknięcie się z Serra de Tramutanta
Planując wejście na Puig d’en Galileu (1188 m n.p.m.) zastanawiałem się, czy podobnie jak w Tatrach strażnicy tu obecni mogą wlepić nam mandat (w euro mogłoby to nas zaboleć). Na forach doczytałem się jednak, że na Majorce chodzić można wszędzie, gdzie tylko nogi nas poniosą. Gorzej z biwakiem – za to grozi kara do 250 euro. Byliśmy na tyle zdeterminowani, że nie była nam ona straszna.
Obawialiśmy się natomiast trochę trudności, jakie możemy tam spotkać. Na jednej ze stron internetowych szlak na Puig d’en Galileu został oznaczony jako trudny. Kondycja jakaś tam była, porządne obuwie na nogach rozchodzone, obycie z ekspozycją mieliśmy opanowane. To co, chyba jesteśmy gotowi? Już teraz mogę Wam powiedzieć, że „trudne” na Majorce nijak się ma do „trudnego” w Tatrach. Szlak był dużo łatwiejszy od tego, co spotka nas m.in. w drodze na Kościelec, Świnicę, Rysy czy Rohacze.
Trasa wycieczki na Puig d’en Galileu
Start z okolicy Lluc (Son Macip)
Za bazę wypadową służy nam Son Macip, położona w bliskiej odległości od miejscowości Lluc. Na parking przy wylocie szlaku dostajemy się z Soller drogą z oznaczeniem Ma-10. Trasa zajęła nam mniej więcej 50 minut. Byłoby pewnie szybciej, jednak co chwilę musieliśmy wyprzedzać kolarzy, których jest tutaj chyba więcej niż rodzimych mieszkańców. Ze znalezieniem właściwego szlaku nie mieliśmy żadnego problemu. A to dlatego, że przebiega tędy bardzo dobrze oznaczony, długodystansowy GR 221. Według mapy trasa powinna zająć nam około 5 – 6 godzin, podczas których pokonamy około 12 km.
Dokładne współrzędne parkingu znajdziecie TUTAJ
Początek szlaku wiedzie oliwnym gajem, który daje nam potrzebne schronienie w ten upalny dzień. Maszerujemy zgodnie z oznaczeniem GR 221 (droga „”Camino de ses voltes d’en Galileu”). Mijamy zabytkowe baraki oraz kamienne pierścienie służące w przeszłości do produkcji węgla drzewnego.
Voltes d’en Galileu – stromo pod górkę
W tym miejscu kończy się przyjemny przemarsz. Trasa nabiera rumieńców – do pokonania mamy około 200 m przewyższenia na stosunkowo krótkim odcinku. Droga wyłożona jest mniejszymi i większymi kamieniami, które co jakiś czas lubią osunąć się pod stopą. Pniemy się zakosami, cały czas za drogowskazami „Casa de Neu d’in Galileu”. Bardzo wolno nabieramy wysokości, ale nic nas nie goni, więc nie spieszymy się w ogóle.
Po 15 – 20 minutach żmudnego podejścia dochodzimy do miejsca, w który zatrzymujemy się, aby choć na chwilę rozpłynąć się nad panoramami na najbliższą okolicę. Przy takiej pogodzie, na jaką trafiliśmy dzisiaj widać bardzo dużo. Mamy tu widoki m.in. na Puig Roig, Puig Tomir, położoną poniżej miejscowość Lluc oraz na bezkresne Morze Śródziemne.
Casa de neu d’en Galileu – wyczekiwane wypłaszczenie
Po kilku następnych minutach dochodzimy do miejsca, w którym szlak się wypłaszcza i staje się dużo przyjemniejszy. Przyjmujemy to z radością, bo do tej pory dawał trochę popalić i czekaliśmy z niecierpliwością na jego koniec.
Docieramy do rozdroża szlaków i od razu skręcamy w ścieżkę odbijającą w stronę Casa de neu d’en Galileu. Miejsce to warte jest zobaczenia z uwagi na fakt, iż znajduje się tam pozostałość po budynku, w którym … przechowywano w zimie śnieg. Nie, nie pomyliłem się! Śnieg ten był kolejno przekształcany w lód i służył do schładzania, produkcji lodów oraz miał różnorakie zastosowania w medycynie. W okolicy tego miejsca spotykamy pierwszą grupkę turystów dzisiaj. Nie ciężko było domyślić się jakiej są narodowości – Francuzi jak się patrzy i słyszy!
Puig d’en Galileu – ostateczne starcie
Aby dotrzeć na Puig d’en Galileu musimy cofnąć się do mijanego przez nas wcześniej skrzyżowania. Podążamy szlakiem GR 221. Po około 1 km dochodzimy do niskiego, drewnianego znaku, przy którym długodystansowy szlak GR 221 odbija w prawo. My zupełnie go ignorujemy i podążamy dalej prosto. Nasz dzisiejszy cel widoczny jest już jak na wyciągnięcie ręki. Na moje oko dzieliło nas od niego maksymalnie 10 – 15 minut wolnym, turystycznym tempem.
Nie myliłem się w tej kwestii. Kilka kroków po skałach, kilka głębszych oddechów i chwilę po godzinie 12 stajemy na Puig d’en Galileu, który wznosi się na wysokość 1188 m n.p.m. Na szczycie czeka na nas drewniany kij, oznajmiający wszem i wobec, że jesteśmy na miejscu. Rozsiadamy się i wyjmujemy wszystko, co dobre do zjedzenia i wypicia. Mała uczta jest bardziej niż wskazana w takich okolicznościach przyrody. Mamy przepiękny widok na najwyższy szczyt Majorki – Puig Major (1445 m n.p.m.) oraz na drugi w kolejce – Puig de Masanella (1365 m n.p.m.). A na dodatek te spektakularne i dzikie krajobrazy w każdym kierunku – coś niesamowitego!
Powrót i przejazd nad jezioro Cuber
Słońce paliło niemiłosiernie, ale wiał tak przyjemny wiatr, że moglibyśmy tam siedzieć godzinami. Mieliśmy kilka opcji na powrót, postanowiliśmy jednak, że wrócimy dokładnie tą samą drogą. Bezpieczniej, krócej, a przede wszystkim nic nie jest w stanie nas zaskoczyć. Jedyną atrakcją w drodze powrotnej było kilka owieczek z charakterystycznymi dzwonkami i kóz, które chciały dobrać się nam do jedzenia. Tak, to cisza, spokój i tylko my na trasie.
Po dotarciu do samochodu odpalamy błyskawicznie klimatyzację i z powrotem kierujemy się drogą Ma-10 w kierunku Soller. Do pokonania mamy nieco ponad 10 km (mniej więcej 20 minut jazdy). Przy jeziorze Cuber postaramy się znaleźć ustronne miejsce do rozbicia namiotu.
Jezioro Cuber (Embassament de Cúber)
Auto zaparkowaliśmy przy samym jeziorze i od razu ruszyliśmy w malowniczą wycieczkę wzdłuż jego brzegu. Przy bramie wejściowej przywitały nas trzy osiołki, zajadające ze smakiem pokaźne ilości pomarańczy. Jezioro Cuber od razu skradło nasze serca. Jest ono zlokalizowane w dolinie Morro de Cuber, wręcz u stóp znanego, a zarazem najwyższego szczytu Puig Major (1445 m n.p.m.). Wody jeziora sprawiają wrażenie krystalicznie czystych, a widoki na okoliczne szczyty gór Serra de Tramuntana skłaniają do dłuższego odpoczynku.
Przysiadamy chwilę na jednym z kamieni. Szybko zarządzamy nieplanowany piknik, ponieważ nie sposób tego w tym miejscu nie zrobić. Poza tym nasze stopy wołają o trochę ochłody i odpoczynku od wysokiego, trekkingowego obuwia. Powiedziałbym, że wokół nas cisza, jak makiem zasiał, ale pobrzękiwań przechodzących owiec nie da się nie słyszeć. Co więcej, mogę Wam powiedzieć, że dźwięk ich dzwoneczków towarzyszył nam praktycznie przez całą noc.
Coll L’Ofre – w poszukiwaniu miejsca do rozbicia namiotu
Powoli zaczynamy odczuwać, że ten długi dzień zmierza nieuchronnie ku końcowi. Czas na poszukiwania dobrego miejsca pod namiot. Zakładamy plecaki na ramiona i ruszamy przed siebie, okrążając przy tym zbiornik Cuber. Po drodze żadna lokalizacja nie przypada nam do gustu. Tu za dużo kamieni, tu jesteśmy za bardzo widoczni, tu za dużo owiec… W międzyczasie zorientowaliśmy się też, że podpięliśmy się pod znany z poprzedniego wpisu długodystansowy szlak GR 221. Uwierzcie szliśmy nim pod górę tak ze 40 – 50 minut, zanim znaleźliśmy miejsce nadające się pod biwak. Okazało się, że były to okolice przełęczy Coll L’Ofre, znajdującej się w niedalekiej odległości od szczytu, który mieliśmy zamiar zdobyć jutro.
Sił wystarczyło nam wyłącznie na rozbicie namiotu, zjedzenie kolacji i oglądanie pięknego zachodu słońca. Owce i barany nie pozwalały zasnąć, było delikatnie rzecz ujmując chłodno i niewygodnie, ale w życiu bym nie zamienił takiego noclegu na jakikolwiek inny. Na dzisiaj koniec – dobranoc!